Od Aro- cd Igreed

Spojrzałem na waderę.
-Spokojnie. -powiedziałem cicho, aby ją uspokoić. Stanąłem obok niej.- Już wychodzimy- posłałem jej lekki uśmiech. Nie chciałem aby myślała o tym co przeżył te tereny.
 Nie wszyscy są w stanie to znieść. Ja sam ilekroć tu wchodzę powstrzymuję te myśli i głosy szepczące mi do ucha: "Znowu to robisz, skończ. Dlaczego czekasz? Każesz nam trwać w niepewności. Zakończ wojnę!"
Wiem, że wojny nie ma, jednak czuję, że trwa...we mnie. Walczę z myślami, których nie jestem w stanie pokonać. To jak niekończąca się bitwa. Jedynym rozwiązaniem jest się poddać
-O czym myślisz?- powiedziała In mrużąc oczy
-Niczym, lepiej chodźmy, szybciej- przyśpieszyłem kroku, aby wadera przestała myśleć o tym co ją otacza.
Stawialiśmy kolejne kroki w ciszy. Słyszałem tylko nasze oddechy i przejeżdżające po skalnej "posadzce" pazury. W końcu zobaczyłem zielone rośliny. Usunąłem je z wyjścia i byliśmy już na zewnątrz. Słońce uderzyło mi w oczy. Spojrzałem na waderę. Uspokoiła się, czułą się lepiej.
-To było okropne, prawda?- uniosłem brew idąc obok niej
-Owszem, radzisz sobie z tym bardzo dobrze
-Można tak powiedzieć. I tak nie przeżyłem takich rzeczy jak niektórzy- zacisnąłem zęby myśląc o przeszłości i o tym jak kiedyś leciałem po pomoc razem z...
-Co masz na myśli? Tak konkretniej
-Usiądźmy to ci opowiem- wskazałem rozłożyste drzewo i kila dużych kamieni leżących obok niego. Zbliżyliśmy się tam. Usiadłem na jednym z głazów
-Na pewno chcesz posłuchać?- spytałem patrząc na nią
-Mów- rzekła tylko.
Przypomniałem sobie tamtą okropną chwilę. Byłem gotowy by o niej mówić...
-Wojna trwałą już kilka miesięcy. Było to mniej więcej w jej połowie. Dołączyło wtedy z pięciu członków co było ogromną radością w naszych szeregach. Chcieli pomóc, słyszeli co się tu dzieje. Byli tam bliźniaki z Śnieżnych Gór, jakaś wadera i dwójka niezwykłych bohaterów. Nie znali się lecz wkrótce zostali do siebie przydzieleni. Byli naszą parą od najtrudniejszych zadań specjalnych. Zdobywali dla nas informację i potrzebne inne materiały. Ona nazywała się Rose Ferst, a on Steven, lecz wszyscy mówili na niego Kapitan. Nawet ja. Był niezwykle dzielny, a ona sprytna. Byli wręcz nie do zatrzymania. On był nadzwyczaj silny, a ona dysponowała barierami- wyczarowałem wizję tej dwójki [ Steven- jasny/ Rose- ciemna]

- Mimo, iż tego nie pokazywali można było wyczuć z daleka, że pałają do siebie głębokim uczuciem. I zapewne oboje o tym wiedzieli- zatrzymałem się na chwilę, po czym zacząłem opowiadać dalej-  Kiedyś musieli zdobyć mapę strategiczną wroga i potrzebowali pomocy. Zgłosiłem się aby im towarzyszyć. Rose zaplanowała cały plan. Ona miała zająć się odwracaniem uwagi, Stev walką, a ja pokonać kilku strażników i wziąć mapę. Zrobiliśmy jak ustaliliśmy. Wszystko szło jak bułka z masłem. Aż za dobrze. Jakoś pokonałem tych, którzy strzegli mapę. Wziąłem ją do pochwy, która zawieszoną miałem na ramieniu. Wybiegłem stamtąd. Ponieważ centrala znajdowała się jakieś 50 metrów od tego gdzie znajdowali się moi przyjaciele chciałem ich zawołać. Jednak zobaczyłem coś okropnego. Nie dawali sobie rady. Odruchowo chciałem im pomóc, jednak wylądował przede mną wrogi smok. Spojrzałem tylko na tę dwójkę. Ferst leżała na ziemi krwawiąc, a Steven stał przed nią i odbierał ataki starając się ją bronić. Chronił swą ukochaną...
Ja walczyłem tymczasem z gadem. Trwało to z kilka minut gdyż oboje byliśmy już wykończeni. Jednak udało mi się go pokonać, a gdy spojrzałem w stronę przyjaciół zobaczyłem masakrę. Kapitan oberwał w tułów i padł na ziemię krwawiąc. Rose tylko przyczołgała się go niego. Nie zdążyłem, umarli...

Mówiłem powoli i cicho, patrząc w ziemię. Do tych czas twierdze, że mogliby tu z nami być...

In?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^